Rozdział piąty


Sebastian
          Co mnie w ogóle podkusiło, żeby zostać w szpitalu? Chyba tylko to, że chciałem iść z kimś na studniówkę mnie tu zatrzymało. Skoro Tośka chciała bym jej coś udowodnił wydaje mi się, że cała noc spędzona w szpitalu to wystarczający dowód. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem na strasznie niewygodnym szpitalnym krzesełku. Obudził mnie spokojny głos pielęgniarki.
-Panie Wieczorek, proszę się obudzić  - potrząsnęła mną a gdy otworzyłem oczy uśmiechnęła się i dodała – Proszę iść do domu i się wyspać. Z panią Milewską już dobrze.
Gdy odeszła od razu poszedłem do sali gdzie leżała Tośka. Na moje szczęście spała. Jej rude włosy opadały na szpitalną poduszkę a usta miała wygięte w uśmiech jakby śniło jej się coś wesołego. Mimowolnie  sam  też się uśmiechnąłem. Spędziłem tu całą noc. Czy ktoś się o mnie martwił? Wątpię. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał kilka minut przed 7. Byłem zaspany, wiec nie było mowy bym prowadził w takim stanie.         Zadzwoniłem po swojego kierowcę, który zawiózł mnie do domu, a potem kazałem mu przyprowadzić z pod szpitala moje auto. Wziąłem szybki prysznic i zszedłem na śniadanie. Wszystko było dobrze dopóki nie zobaczyłem dwóch nakryć przy stole. Nie przypominałem sobie bym kogoś zapraszał. No ale zawsze była możliwość, że któryś z chłopaków wpadnie co wcale by nikogo nie dziwiło, bo często ze mną jadali. A gdyby mogli zamieszkali by ze mną, ale tylko gdyby starucha się wyprowadziła co było niemożliwe. 
           Służba przyniosła jedzenie i już miałem zacząć jeść gdy zobaczyłem matkę w towarzystwie swoich doradców.  Zaskoczył mnie jej widok. Podeszła do stołu, kazała nalać sobie wina i zaczęła przebierać w jedzeniu. Zignorowałem ją ale w środku bolało mnie to, że się do mnie nie odezwała. Jest moją matką.
-Wszystko u ciebie w porządku? – spytała w końcu  nie patrząc na mnie tylko na jedzenie.
-Tylko na tyle cię stać? – odpowiedziałem jej. Nie było jej pół roku a ona spytała tylko o to. Czy to jest normalne? Jak ona się śmie nazywać moją matką! Od niechcenia spojrzałem na nią, ale nic się nie zmieniła. Miała na sobie idealnie dopasowaną białą bluzkę przykrytą garsonką. Krótkie lokowane włosy pasowały do jej groźnego spojrzenia i twarzy, która pokryta była toną kremów i innych specyfików które ukrywały zmarszczki.
-Zawołaj kucharza – poleciła Wierzbickiemu, jednemu ze swoich ludzi, który jako jedyny – prócz mnie widział jej wady. Wierzbicki odszedł i za chwilę wrócił razem z szefem kuchni.
-Zwalniam cię – powiedziała matka upijając łyk wina i  nawet na niego nie patrząc.
-Ale szanowna pani… - zaczął kucharz ale spojrzenie mojej matki odebrało mu głos.
-Może zwolnij od razu wszystkich kucharzy – zasugerowałem jej a ona wybuchła tak histerycznym i głośnym śmiechem,  że echo roznosiło się po całej jadalni. Bez słowa wstałem od stołu. Nie mogłem dłużej tego znieść. Starucha miała satysfakcję ze zwalniania ludzi a ja nie mogłem nic na to poradzić. Wsiadłem do citroena i pojechałem do szkoły. Zdążyłem przed samym dzwonkiem. Geografia i nauczyciel pedał znęcający się nad Tośką. Byłem ciekawe co wymyśliła Diana, ale gdy tylko gejograf – tak nie niego mówiliśmy –wyczytał nazwisko Milewska podniosłem się, żeby powiedzieć, że jej nie będzie,  drzwi do klasy otworzyły się i do klasy z uśmiechem na ustach weszła do Tośka. Przynajmniej tak mi się wydawało. Usiadła w nieswojej ławce co mnie zaskoczyło. Przyglądałem jej się cały czas. Była zdenerwowana i widziałem to. Gdy nadeszła jej kolej na odpowiedź cała klasa oniemiała, gdy odpowiedziała bezbłędnie na wszystkie pytania nauczyciela. Gdy wracała do swojej ławki spojrzałem na jej twarz i wtedy mnie olśniło, że to nie była Tośka. To była Diana.



Diana
           Bycie Tośką na geografii było dziecinnie proste. Lubiłam ten przedmiot, więc bez problemu dostałam piątkę. Tośka miała rację mówiąc, że nauczyciel to pedał i debil. Teraz ją popieram w 100%. Wszyscy jednak gapili się na mnie ja nie wiem co gdy odpowiedziałam poprawnie na wszystkie pytania tego czubka a on sam też miał zaskoczoną minę. Myślał, że uwali moją siostrzyczkę? O nie! Na to nie mogłam pozwolić.
 Dobrze, że wiedziałam w której ławce siedzi Tosik na matmie. Moje zdziwienie jednak było ogromne gdy zobaczyłam, że przysiada się do mnie Sebastian.  Nie byłam tym zachwycona, ale kto by był? Wlepiłam w niego swoje oczy gotowa na atak i kategorycznie zabroniłam mu usiąść obok siebie.
-Tośce się to nie spodoba – powiedziałam nie zabierając plecaka z krzesełka.  Seba stał nade mną i kompletnie nie wiedział co zrobić. Całą klasa się na nas gapiła ale mi to było obojętne. W końcu Sebastian nachylił się w moją stronę i wyszeptał:
-Chcesz, żeby wszyscy się dowiedzieli kim jesteś Diano? – moje imię wypowiedział dość dobitnie bym zrozumiała, że muszę ustąpić.
Wściekłam się. A więc skapował się kim jestem. Obrzuciłam go złowrogim spojrzeniem i zabrałam plecak by mógł usiąść. Nie mogłam przecież pozwolić by ktokolwiek po za tym bogaczem mnie rozpoznał. Przez całą lekcję nie odezwałam się do niego ale on też nie zwracał na mnie większej uwagi. Naprawdę nie mogłam zrozumieć czemu Tośka z nim siedzi, ale podejrzewałam, że ani ona oni on tego nie chcieli.
        Koło czternastej wyszłam z sali od fizyki, na której Seby rzecz jasna nie było. I on chciał zdać maturę? Życzę mu kurde molek powodzenia. Bo z tego co zauważyłam, to mądry to on nie jest.  No ale jak się ma pieniądze to szóstkę z fizyki można mieć. Ale to już nie była moja sprawa. Wracałam do domu gdy zobaczyłam pod blokiem auto panicza Sebastiana. Panicza? Co ja za słów używam. Na Boga! Jeden dzień przebywania w tej durnej szkole a mnie już odbija. Jednak czego się nie robi dla siostry. Widziałam jak Sebastian krąży pod domem. Domyśliłam się, że czeka na mnie. No ale czego on może ode mnie chcieć? Jako, że nie przepadałam za nim postanowiłam go wykiwać. Wiedziałam, że do wielu domów można było przejść z drugiej strony tak tez zrobiłam. Niezauważalnie cofnęłam się do skrzyżowania z Fiołkową. Mijając domy dotarłam do dobrze znanego mi i Toście skrótu do naszego mieszkania. W ten sposób weszłam na podwórko niezauważona przez panicza Sebastiana.
            W kuchni  zaskoczył  mnie widok mamy, która powinna być w pracy. No i miałam teraz problem. Przecież nie powiem mamie, że poszłam za siostrę do szkoły bo ona jest w szpitalu po tym jak omal nie zamarzła na dworze bo Sebastian wieczorem zabrał ją na kolacje. Nie, tego jej nie powiem. Owszem mogę skłamać, ale nie lubię tego robić, zwłaszcza przed mamą, która tyle dla nas robi.
-Jak w szkole? – usłyszałam jej ciepły głos z kuchni.
-Dobrze! – krzyknęłam idąc do swojego pokoju. Szybko przebrałam się rozpuściłam włosy by grzywka opadała mi na bliznę i poszłam do kuchni z nadzieją, że mama nic nie zauważy. Ubrana w znoszony fartuch i w swoim ulubionym swetrze mama gotowała ryż. Spojrzałam na jej zatroskana i zmęczoną twarz a ona uśmiechnęła się do mnie. Mama była taka ładna mimo swojego wieku. Miała tak piękne błękitne oczy i niesamowite lokowane blond włosy, a gdy się uśmiechała w jej policzkach pojawiały się dołeczki. Nie dziwię, się że taka tak bardzo ją kochał. Tata… Nałożyła mi i sobie  po czym usiadła ze mną bacznie mi się przyglądając, a ja zaczęłam być coraz bardziej nerwowa.
-Myślałaś, że jak rozpuścisz włosy to ukryjesz bliznę a ja się niczego nie domyślę? – powiedziała ściskając mi dłoń i patrząc tak łagodnym, matczynym spojrzeniem, że aż mi wstyd zrobiło, że ją okłamuję.
-Co mam ci powiedzieć? – spytałam nie patrząc na nią.
-A co masz na swoje usprawiedliwienie?
-Zamieniłyśmy się – wymamrotałam czekając na wykład mamy o tym, że nie powinnyśmy tego robić ale nic takiego nie nastąpiło.
-Znów się w coś wpakowałaś? – odgarnęła mi włosy z czoła i posłała łagodny uśmiech. Boże, nie zasługuję na tak dobrą matkę.
-Nie mamo. Tylko…Hmmm… - urwałam bo nie mogłam powiedzieć jej prawdy – Miałam test z polskiego a Tośka poprawkę z gegry więc pomyślałyśmy, że mała zamiana nie zaszkodzi – mama spojrzała na mnie ostro – Wiesz, że jak nie musimy nie zamieniamy się, ale mamuś to była wyjątkowa sytuacja – zastanawiałam się czemu nie powiem jej prawdy, że Tośka jest w szpitalu. Podeszła do okna i zaczęła się w coś a raczej kogoś wpatrywać. Stanęłam obok niej i przyglądałam się czekającemu na mnie Sebie. Ubrany w czerwoną kurtkę z kapturem obszytym włochatym kociakiem, ciemne spodnie i czarne zimowe buty wyglądał zabójczo. Dodajmy do tego, brak czapki, szalika i lekko rozpiętą kurtkę z pod której wystawała jasnoniebieska koszula w kratkę i mamy idealnego chłopaka na którego mam ochotę się rzucić. Co ja znowu wygaduję. Zaczęłam się obłędnie śmiać z jego głupoty, aż mama spojrzała na mnie zaskoczona.
-Co cię tak bawi?- spytała – Znasz tego chłopaka? Odkąd wróciłam do domu krąży wokół domu, czyli od jakiś dwóch godzin.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Seba czekał na mnie podczas gdy ja grzałam się w cieplutkim domku. A to ci dopiero! Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nie odpowiedziałam na pytanie mamy.
-No znam go .
-A kto to? Skąd go znasz? – zaczęła się dopytywać mama.
-To Wieczorek, Sebastian Wieczorek. Chodzi z Toś…. – urwałam bo mama nagle pobladła, złapała mnie za rękę i zemdlała.

Rozdział czwarty


Sebastian
          Jechałem jak szalony po śliskich i zaśnieżonych ulicach Poznania. Nie zważałem na to, że przekraczam prędkość. Jej życie było teraz w moich rękach. Leżała na tylnym siedzeniu mojego granatowego citroena. Przykryłem ją kurtką i włączyłem lekko ogrzewanie. Byłem na tyle mądry i wiedziałem, żeby nie włączać ogrzewania na maksa, gdyż to by jej nie pomogło a co najwyżej zabiło, gdyby jej organizm dostał tak potężna dawkę gorącego powietrza. Najbliższy szpital od parku był na Szwajcarskiej. Jechałem jak głupi, błagając Boga by nic jej nie było. Gdy nie wyczułem w parku jej pulsu ogarnęła mnie panika i strach. Nerwy zżerały mnie od środka. Martwiłem się o nią. Cholera…. Tak to prawda, martwiłem się o nią, bo gdyby coś się jej stało Jake by tego pożałował. Po 10 minutach byłem w szpitalu. Delikatnie wyciągnąłem ją z auta. Opatulona w moją kurtkę i szalik wyglądała tak niewinnie, a jednocześnie bałem się, że nie żyje. Nie ruszała się, nie dawała żadnych znaków życia. Na dworze było co najmniej -15 stopni, ale ja – mimo, że miałem na sobie tylko bluzę – wcale tego nie odczułem. Wszedłem do szpitala. Ludzie się dziwnie na mnie patrzyli. Zobaczyła nas jakaś pielęgniarka i szybko do mnie podeszła.
-Co się stało? – spytała grzecznie
-Proszę, uratujcie ją – powiedziałem tylko. 
          Wszystko działo się tak szybko. Zabrali ją do sali. Widziałem tylko jej zamknięte oczy, czerwone policzki i pół sine usta. Usiadłem na krzesełku obok jej sali i czekałem jak głupi. Czekałem, jak by tam, w tej sali leżała ważna dla mnie osoba, ktoś na kim mi zależy. Czy tak było? Bez przesady, nie mogłem się w niej zakochać. Zresztą wiedziałem, że Tośka i tak nie chciała się ze mną spotykać. Byłem zbyt arogancki i bezczelny. Która dziewczyna by mnie chciała? Telefon znów zadzwonił. Jake. Nie odebrałem. Dzwonił jeszcze osiem razy a ja ani razy nie odebrałem. I znów kolejny telefon. Wiktor. Co za ulga. Odebrałem i wytłumaczyłem mu gdzie jestem.  Z sali gdzie leżała Tośka wyszła pielęgniarka i po chwili wróciła z dwoma innymi i doktorem. Chciałem wiedzieć czy żyje. Nic więcej. To by mi wystarczyło, bym spokojnie mógł wrócić do domu. Chodziłem po korytarzu w tę i z powrotem z głową spuszczoną w dół. Gdy ją podniosłem zobaczyłem, że w moim kierunku zmierza Wiktor z…. Tośką? Lub idealną kopią Tośki. Przetarłem oczy ze zdumienia, gdy byli coraz bliżej mnie. Brunet dostrzegł moje zdziwienie, bo powiedział:
-Zareagowałem tak samo. Są bliźniaczkami.
Dziewczyna stojąca naprzeciw mnie to bliźniaczka Tośki. Były identyczne. Na pierwszy rzut oka nie różniły się niczym, ale gdy się lepiej jej przyjrzałem zauważyłem, że ta dziewczyna ma czole, nad prawą brwią nie dużą ale też nie małą bliznę.  Siostra Tośki ubrana w tą samą kurtkę co ona i w takich samych butach jak siostra przyglądała mi się uważnie, a ja wpatrywałem się w nią. Jej oczy, w porównaniu z Tośki, były chłodne i zimne.
-Co zrobiłeś mojej siostrze ty psycholu!? – spytała ostro podchodząc do mnie bliżej.
-To nie jego wina. Wytłumaczę ci potem, ale idź zobacz co się z nią dzieje – powiedział Brunet. Cholera. Znał ją dopiero od godziny , a mówił do niej jakby znali się całe życie. Z sali wyszedł lekarz. Siostra Tośki – nawet nie wiem jak ma na imię – pobiegła do niego i zaczęła z nim rozmawiać.
-Są identyczne – powiedział Brunet siadając obok mnie.
-Jak ma imię? – spytałem patrząc jak bliźniacza siostra Tośki rozmawia z doktorem.
-Diana – odpowiedział. Spoglądaliśmy jak Diana wchodzi do sali gdzie leżała Tośka. Teraz pozostało nam czekać na jakiekolwiek wieści. Zrozumiałem jednak, że Tośka żyje, bo gdyby było inaczej jej siostra już by mnie zabiła wydrapując mi oczy
-Chcesz się angażować? –spytał Wiktor przerywając ciszę. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się łobuzersko. No serio? Miałem iść tylko z dziewczyną na studniówkę, nic więcej, a jednak to było coś więcej. Nie kochałem nigdy wcześniej, nie wiedziałem co to miłość, więc nie mogłem powiedzieć,  że nie zauroczyłem się w tej biedaczce. Diana wyszła z sali i podeszła do mnie. Wstałem. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej i wyluzowany, pewny siebie stanąłem teraz naprzeciw niej.

Diana
          -Gdyby nie ten młodzieniec, twoja siostra by nie żyła – usłyszałam od lekarza. Gdy weszłam do sali siostry, przy jej łóżku stały pielęgniarki z okładami. Ona zaś spała i chyba nie miała pojęcia co się z nią stało. Posiedziałam chwilę przy niej i wyszłam. Musiałam podziękować temu całemu Sebastianowi. Skąd go znałam? Serio, no jego znać to jak grzech ciężki. Chodził z moim Tosikiem( tata tak na nią mówił, gdy była młodsza, a ja nią tak mówię do dziś) do jednej klasy przez 3 lata. To dużo by wiedzieć, że istnieje taki ktoś jak  Sebastian Wieczorek. Podeszłam do niego i spojrzałam na niego. Był przystojny. Jego ciemne oczy i włosy idealnie komponowały się z równie idealną, opaloną cerą. Gapiłam się na niego tak długo dopóki pierwszy nie spuścił wzroku. Wiadomo, że nie chciałam mieć z nim do czynienia. Ta jego bogatość widoczna była na kilometr. Chyba każdy w szpitalu wiedział kim on jest.
-Dziękuje – powiedziałam nadal nie spuszczając z niego wzroku. Usiadłam na wolnym krzesełku i zaczęłam się bacznie przyglądać i jemu i Wiktorowi. Ten cały Wiktor wydał mi się wcieleniem dobra, spokoju i miłości, ale jednocześnie zauważyłam, że jest w nim jakaś tajemniczość. Tosik mi za dużo o nim nie opowiadała, ale wiedziałam, że on też należy od elity liceum.  Gdy otworzyłam mu drzwi byłam w szoku. No bo czego takie ciacho może szukać na zwykłym Kwiatowie? Byłam mu wdzięczna, że zabrał mnie do szpitala. Nie znałam go, ale jego towarzystwo wpływało na mnie kojąco. Tosia mówiła mi, że Sebastian zaprosił ją na studniówkę i ciągle nie mogłam zrozumieć dlaczego ją? Tyle plastików jest w tym jej liceum, a on wybrał ją. Doszłam do wniosku, że chce ją wykorzystać a potem rzucić. To był typowy scenariusz takich biedno-bogatych par. Sebastian rozmawiał z Wiktorem, więc, jako że siedziałam obok zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie.
-Jake to gnojek – słyszałam zdenerwowany głos  Sebastiana
-Seba nie rób głupot. Chcesz by potem własna matka cię z tego wyciągała –spokojny głos Wiktora uspokajał Sebastiana
-On mógł ją zabić! Mogła nie żyć. Teraz to powinna iść ze mną, przecież uratowałem jej życie – głos Sebastiana drżał jakby faktycznie bał się o moją siostrę. Do mamy nie dzwoniłam. Miała urwanie głowy na lotnisku. Ja z Tosikiem tylko dokładałyśmy jej zmartwień. Mam już 19 lat i co nieco o życiu wiem. Chodź nie dużo, to akurat tyle ile wiem  w zupełności mi starcza. Podszedł do mnie doktor i zaczął mówić.
-Z pani siostrą jest już lepiej. Miała hipotermię. Temperatura ciała spadła do 29 stopni. Teraz jednak jest już lepiej i temperatura powoli wraca do normy – powiedział a potem czekał na jakąś moją reakcję. Przez głowę przemknęło mi słowo „geografia”. Tośka miała poprawkę sprawdzianu!
-Czy do jutra wyjdzie? – spytałam choć dobrze wiedziałam jaką otrzymam odpowiedź.
-Wypiszemy ją dopiero wtedy gdy jej stan będzie stabilny a na razie tak nie jest – odpowiedział mi doktor i poszedł.
-Cholera – wymsknęło mi się. Sebastian i Wiktor spojrzeli na mnie pytająco.
-Stało się coś? – spytał Wiktor podchodząc do mnie za blisko.
-Tośka ma jutro poprawkę u tego pedała. Uleję ją jeśli nie pójdzie – wytłumaczyłam mu odsuwając się na bezpieczną odległość.
-Powiem mu, że jest w szpitalu – palnął Sebastian  chyba tylko po to by cokolwiek powiedzieć.
-Serio? No już to widzę. Tośka mi opowiadała jaki z niego dupek. Nic nie róbcie. Zostawcie to mi – powiedziałam stanowczo i skierowałam się do wyjścia. 
         Nie chciałam wracać po ciemku ale moja duma nie pozwalała mi prosić któregoś z nich o podwózkę. Szłam więc przez korytarz przeklinając w duchu mój upór, ale nie było mowy bym płaszczyła się przed tymi bogaczami. No naprawdę, aż tak to ja nie oszalałam.
-Ej zaczekaj! – usłyszałam za sobą ciepły głos Wiktora. Zatrzymałam się, ale nie obróciłam.
-Zostawiłaś szalik – powiedział łapiąc mnie za ramię i odwracając. Stał zdecydowanie za blisko mnie, w wyniku czego serce waliło mi jak oszalałe. Diana opanuj się – karciłam się w duchu. Nie patrząc na niego wymamrotałam „Dzięki”, zabrałam szalik i chciałam odejść gdy znów mnie zatrzymał.
-Co tym razem? – spytałam udając znudzenie, choć w duchu liczyłam, że mnie podwiezie.
-Nie martw się. Wszystko będzie z nią dobrze – powiedział spokojnie i odszedł. Tak po prostu sobie poszedł skazując mnie tym samym na samotne wracanie w ciemną noc. Chyba zbytnio się przeliczyłam myśląc, że on jest inny. Wszyscy są tacy sami, całe K4 jest takie same i nic tego nie zmieni. Nigdy.

P.S W Wigilię nie pojawi się nowy post.Dodam, go dopiero w piątek po świętach.

Rozdział trzeci

Jake
        Strasznie nas ciekawiło dlaczego Seba wybrał tą biedaczkę na swoją pannę studniówkową. No bo serio, kim ona była? Nikim. Nie należała do naszego grona. Nie pasowała do elity. Wiedziałem o niej kilka rzeczy, bo Seba bo przeczytaniu jej teczki wszystko nam powiedział. Zresztą byłem z nią w jednej klasie, no to jak jej nie znać. Zawsze była cicha, spokojna. Taka szara myszka biedaczka. Biedacy….Byli jacy byli, ale Sebę stać było na bogatą dziewczynę na kogoś z wyższych sfer. Przez całe liceum Antonina( swoją drogą jak można mieć takie imię?) nie rzucała się w oczy, no może prócz tego, że popadła w konflikt z geografem, który uprzykrzał jej życie. Cwel jeden. W tym jednym jej współczułem. Nie raz siedziała z podręcznikiem od gegry i kuła przed lekcją, tylko po to by kilka minut później pedał- geograf narobił jej wiochy po raz kolejny przed całą klasą. Znęcał się nad nią, choć maturę z gegry zdawali wszyscy. 
        Jechałem swoim citroenem( swoją drogą wszyscy czterej mieliśmy citroeny) gdy zadzwonił telefon. Przełączyłem na głośnomówiący i usłyszałem głos Arka.
-Wpadnij do Magnolii. Seba jest tam z nią – powiedział tak szybko, że nie zdążyłem mu nic odpowiedzieć. Jechałem właśnie do domu na Morasko, gdzie mieszkałem, wiec musiałem zawrócić i znowu 25 minut z głowy. Różane Wzgórze lub Morasko jak kto wolał. Ja, Seba, Wiktor i Arek mieszkaliśmy tu od dziecka, ale nasze domy nie są obok siebie, dlatego wcześniej się nie znaliśmy. Zresztą dzieci bogaczy nie mają przyjaciół. Gdyby nie chłopaki nadal byłbym sam. Pół godziny później byłem po Villa Magnolia. Brunet(tak mówiliśmy na Wiktora choć nie wiem  czemu) i Arek już na mnie czekali.
-Seba wie, że wpadniemy? – spytałem nerwowo, bo nie miałem zamiaru widzieć Seby z nią.
-Sam do mnie dzwonił – powiedział Arek
-Jest z Tośką, więc zachowujcie się – dodał Brunet. Weszliśmy do środka i przy jednym ze stolików zobaczyliśmy jak Sebastian rozmawia z nią, Tośką – biedaczką, która chciała wpasować się do naszej paczki.

Tośka
       Chciałam wyjść a jednocześnie zatłuc Sebastiana, że po nich zadzwonił. Lody utknęły mi w gardle gdy ich zobaczyłam. Jake’a znałam. Wiedziałam jaki jest, przynajmniej tak mi się wydawało. Resztę znałam tylko ze szkolnych plotek, ale nigdy nie miałam okazji ich poznać. Im byli bliżej, tym bardziej miałam ochotę uciec i schować się w jakieś niedostępne miejsce. Boże! Seba zapomnij o studniówce.
-Cześć – rzucili razem, uśmiechając się i pokazując rzędy swoich perfekcyjnie białych zębów(Jak można mieć zęby bielsze od śniegu?)
-Hej – odpowiedziałam niepewnie starając się by głos mi nie zadrżał.  Usiedli obok nas a ja poczułam się dość dziwnie. Nigdy bym niepomyślana, że będę siedzieć z K4 w jednej restauracji. Czy to było normalne? Chciałam uciec ale wyszłabym na idiotkę. Spojrzałam na całą czwórkę i stwierdziłam, że to jak wyglądają dodaje im tylko uroku. Jeny! Co ja za głupoty gadam. 
           Kątem oka spojrzałam na Arka. Ubrany w beżowe, materiałowe spodnie, z białą koszulą na którą założył granatowo-biały sweter wyglądał naprawdę zabójczo. Dostrzegłam, że na lewej ręce ma zegarek a na prawej srebrną bransoletkę. Na końcówkach jego ciemnych, gęstych włosów zauważyłam płatki białego puchu. Potajemnie wzrok przeniosłam na Wiktora-najbardziej tajemniczego człowieka jakiego kiedykolwiek spotkałam. Wiktor miał na sobie ciemne dżinsy z łańcuchem(od krowy?) z boku, podobnie jak Arek na nogach miał jasne wzuwane trampki. jak. Do tego dopasował grubszy sweter w czarno granatowe paski zapinany na guziki. Ciemne blond włosy miał trochę krótsze niż Arek ale też gęste i ułożone w nieładzie z opadającą na czoło grzywką. Obok niego siedział Jake  który do zimowych butów założył czarne, pomarszczone dżinsy, pasujące do jego niebiesko-szarego swetra w jakieś wzroki. Czarne włosy ułożone na żel ładnie kontrastowały z jego jasną i drobną buzią. Choć Sebastianowi mogłam się przyjrzeć już dawno jakoś tego nie zrobiłam więc uważnie przyjrzałam się również jemu. Miał ciemnoszare trampki i takiego samego koloru pomarszczone dżinsy ze srebrnym łańcuchem z boku. Spod jasno niebieskiej koszuli w cienką kratkę mocno opiętej na jego klacie wystawał granatowy T-Shirt. Na prawym nadgarstku miał czarną bransoletę a na palcu wskazującym coś co przypominało mi pierścionek(sygnet?). Idealne, ciemnobrązowe włosy postawił na żel, co dodawało mu uroku a gdy dodamy do tego jeszcze nieskazitelnie czystą cerę, gładką twarz, brązowe oczy i dołeczki w policzkach podczas uśmiechu  otrzymamy wymarzony ideał każdej nastolatki. Cała czwórka wyglądała jakby z byli wyjęci z obrazka. Tacy idealni, perfekcyjni, okropnie bogaci i zabójczo przystojny. Która dziewczyna nie chciała by mieć takiego faceta? Tylko wyłącznie ja. Nie kręciły mnie ich pieniądze ani sława jaką mieli w szkole.
      Nie potrafiłam już tu  dłużej wysiedzieć. Czułam się mysz otoczona stadem kotów. Pod pretekstem wyjścia do łazienki zostawiłam ich samych. Naprawdę było mi to obojętne, czy są bogaci czy nie, ale w tej chwili nienawidziłam Sebastiana, że po nich zadzwonił.  Spojrzałam na telefon. Diana dzwoniła cztery razy. Oddzwoniłam.
-Naprawdę tak trudno odebrać? – skrzyczała mnie
-Przepraszam – wymamrotałam zawijając włosy na palec – Stało się coś?
-Jest już 19, więc pytam się gdzie jesteś i czy masz zamiar wrócić do domu? – głos siostry był ostry
-Jestem z Sebastianem. Niedługo wrócę. Naprawdę nic mi nie jest – powiedziałam spokojnie.
-Niech ci będzie – odpowiedziała  i rozłączyła się. Spojrzałam w lustro. Widziałam inną siebie. Cały czas się uśmiechałam. Moje oczy były radosne jak nigdy, moja dusza była radosna, moje serce było radosne. Chyba byłam szczęśliwa i zakochana? Bez przesady. Bardziej pasuje zauroczona. Co ja głupoty wygaduję… Zauroczona? Sebastianem? Cholera, przecież nie mogę go kochać. Nie, nie, nie. Poprawiłam włosy związane w kucyk i wyszłam z toalety.
-Naprawdę chcesz z nią iść? – usłyszałam głos Jake’a. Wiedziałam, że mnie nie lubi. I vice versa. Ale nie wiedziałam czemu. Od początku roku mnie nie lubił. Był jeszcze sto razy gorszy od Seby. Powoli szłam do stolika starając się zachować trzeźwość umysłu.
-Tak – stanowczo odpowiedział Sebastian.
-To biedaczka. Niższa sfera, żeby nie powiedzieć że najniższa – mówił – Cała szkoła pięknych, ładnych dziewczyn więc czemu ona? – ciągnął dalej – I co potem? Co? Jak się w niej zakochasz, ona w tobie, to co wtedy? Starucha ci żyć nie da. Nie rujnuj sobie życia spotykając się z nią.
Boże! Nie wierzyłam w to co słyszałam. Przytknęłam dłoń do ust, by nie krzyczeć. Do oczu zaczęły mi napływać łzy. Jake nadal wymieniał wszystko  co jest we mnie złe:  jak bardzo jestem biedna i że nie potrafię się nawet ładnie ubrać. Nie mogłam już dłużej tego słuchać. To był za wiele. Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Zapominając o plecaku i kurtce  wybiegłam z restauracji. Gdy dobiegałam do drzwi usłyszałam tylko głos Seby:
-Tośka, zaczekaj!
Ale nie zatrzymałam się. Wybiegłam na zewnątrz. Zimno uderzyło we mnie z potrójną siłą. Łzy zamarzały mi na twarzy. Byłam rozbita. Wiedziałam, że jestem biedna, ale przez całe 19 lat, nigdy tego nie słyszałam. Nawet w liceum miałam spokój, bo tam nikogo nie obchodziłam. Słowa Jake’a bardzo mocno mnie zraniły i dotknęły. Zimno przeszywało moje ciało na wskroś. Weszłam do parku. Byłam tu tylko raz. Latem, ze szkolna wycieczką w palmiarni, która znajduje się na terenie parku. Zimą park wyglądał tysiąc razy lepiej niż latem. Drzewa pokrywała warstwa białego puchu, pod ciężarem którego uginały się gałęzie. Szłam cały czas przed siebie. Mimo mroku park oświetlały latarnie. Zimno już przestało mi tak dokuczać. Szłam, szłam i szłam. Dotarłam do fontanny Perseusza. Odgarnęłam śnieg z jednej z ławek, usiadłam na niej z podkulonymi nogami i nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam.

Sebastian
           -Pojebało cię? – krzyczałem na Jake’a. Byłem tak wściekły, że miałem ochotę mu przywalić nie zważając na to, że jest moim przyjacielem.
-Stary wyluzuj – mówił tak jakby nie widział co zrobił.
-Ona to słyszała nie rozumiesz? Wiesz ile stopni jest na dworze? Nie wzięła nic, ani kurtki, ani czapki, nic. Nie daruje ci tego! – wrzeszczałem na niego. Jak on mógł tak o niej mówić. Jak ja mogłem do tego dopuścić -Idę jej szukać – dodałem nie słuchając tego co do mnie mówią. Ubrałem się i  wyszedłem z restauracji. Byłem wściekły na Jake’a.  Jak, no jak on do cholery mógł tak o niej mówić. Wiedziałem, że Tosia jest biedna, ale mi to nie przeszkadzało. Tosia? Nie, nie, nie Tośka. Był inna niż wszystkie dziewczyny. Była taka zwyczajna i nie leciała na mnie. Była sobą a jednocześnie potrafiła się przypasować w każdą sytuację. Nie miałem pojęcia gdzie jej szukać. Było ciemno i zimno.       
      Skierowałem się do parku. Był on wielki, więc Tośka mogła być wszędzie. Ale…. Przecież mogła być w domu. Echś…. Jeśli wyślę tam któregoś z chłopaków  wszystko się wyda. Cholera. Zadzwoniłem do Wiktora i powiedziałem mu żeby jechał do Tośki. Wytłumaczyłem gdzie mieszka itp. itd. Tylko Wiktor mógł załatwić tą sprawę na spokojnie.  Nienawidziłem w tym momencie Jake’a. Był moim przyjacielem, ale takie rzeczy powinien zostawić dla siebie. Ja mu nie wypominałem każdej dziewczyny  z którą się spotykał. Nie byłem taki. Nie przeszkadzało mi to, że Tośka jest biedna. Jej chyba też nie, ale takie słowa musiały ją mocno zranić. Alejki parkowe były tak pokręcone, że nie wiedziałem już gdzie jestem i w którą stronę iść. Nie byłem jakoś super wierzący ale w tej chwili błagałem Boga, by jej nic nie było. Dźwięk telefonu. Wiktor. Cholera… nie było jej w domu. Wpadłem na pomysł. Wiedziałem, że Tośka ma ze sobą telefon.  Wybrałem jej numer i dzwoniłem do niej. Nie liczyłem, że odbierze, ale miałem nadzieję, że może gdzieś usłyszę dźwięk jej telefonu i tak też się stało. Usłyszałem jakaś muzykę. Byłem w okolicach fontanny Perseusza. Im bliżej do niej podchodziłem, tym dźwięk był głośniejszy. Rozejrzałem się dookoła. I była. Znalazłem ją. Leżała na jednej z ławek okryta białym puchem. Rozłączyłem się i podbiegłem do niej.
-Tośka – powiedziałem, ale nie reagowała. Była cała zimna. Zdjąłem z siebie kurtkę i szalik i nie zważając na zimno przykryłem ją. Nadal nie drgnęła.
-Tośka  - potrząsnąłem ją i  zdmuchnąłem śnieg z jej twarzy, jednak nadal nie reagowała.
Jedyne co mi zostało, to sprawdzić puls. Bałem się jak cholera, że może już nie żyć. Wtedy nigdy bym sobie tego nie darował. Lekko podciągnąłem jej rękaw by wyczuć puls…. Nic nie czułem. Popadałem w coraz większą panikę.  Mój telefon dzwonił, ale nie obchodziło mnie to. Postanowiłem jeszcze sprawdzić puls przy szyi. Dłonie trzęsły mi się z nerwów, w żołądku mnie  skręcało. Nie czułem pulsu przy jej szyi. Nie mogłem dłużej czekać. Wziąłem ją na ręce i błąkając się między zaśnieżonymi  alejkami parku w końcu dotarłem do swojego auta.

P.S Jejku! Nawet nie wiecie jak bardzo mnie cieszą komentarze od was <3 I 80 tys. wyświetleń! Dziękuje wam, bardzo, bardzo dziękuje. Jesteście niesamowici :)

Rozdział drugi



Tośka
      Tego już było za wiele. Co on sobie myślał? Że od tak się zgodzę iść z nim? Przeliczył się i to bardzo. Nie należałam do jego wielbicielek. Jeśli będzie chciał iść ze mną to mi to udowodni, jeśli nie, da sobie spokój, przecież zna tyle ładnych dziewczyn. Dwie ostatnie lekcje przesiedziałam ledwo żywa. Nie skupiałam się na niczym. Cały czas przed oczami miałam scenę jak Sebastian podchodzi do mnie i pyta mnie czy z nim pójdę. Diana padnie jak jej to opowiem.  Matematyca powtarzała materiał na maturę, jak zwykle. Cholera, z jednej strony chciałam iść z Sebastianem na ta studniówkę. Pokazać, że jestem kimś, że też coś znaczę, ale z drugiej bałam się tego. Jak on na mnie zareaguje? Co pomyślą o mnie jego znajomi, przyjaciele? Co pomyśli reszta szkoły. Zaczęłam rozglądać się po klasie. Był. Siedział w 3 ławce z Jakie’m. No tak oni zawsze razem i nierozłączni. Jak papużki.
-Wieczorek do ostatniej ławki! Od dziś, aż do końca roku siedzisz z Milewską– usłyszałam podniesiony głos matematycy. Widziałam jak Sebastian wstaje i idzie w moja stronę. Ostatnia ławka… To moja ławka. Siedziałam tam sama, od początku liceum. Nie zniosę towarzystwa tego typa przez 4 miesiące. Boże! Czemu? Zdjęłam torbę z krzesła na podłogę, by zrobić mi miejsce. Usiadł obok mnie z tym swoim uśmieszkiem i rozłożył książki. Och… Nie mogłam tego wytrzymać. Całe 4 miechy z nim. Poczułam nagle jakiś nieziemsko cudowny zapach. Coś jakby zmieszane kilka zapachów. W tej mieszance wyłapałam zapach jaśminu, róży, fiołku i bodajże drzewa cedrowego(wiedziałam jak to pachnie, bo gdzieś w jakimś sklepie poczułam ten zapach). Zapach był mocny i intensywny a zarazem niesamowity. Rozkoszowałam się tym zapachem dopóki nie doszłam do wniosku, że to perfumy Sebastiana. Boże! Tośka ogarnij się!. Skarciłam się w duchu i puknęłam się w czoło. Sebastian spojrzał na mnie i uśmiechnął się łobuzersko. Uniosłam kąciki ust do góry i odwzajemniłam uśmiech. Opamiętałam się  po chwili. Czy ja to zrobiłam naprawdę? Nie, nie. Uśmiechnęłam  się, choć nie powinnam. Nie mogłam mu dać po sobie poznać, że jestem nim zainteresowana.
        Lekcja skończyła się i bez słowa wyszłam z klasy. Szedł za mną aż do szatni. Znosiłam to dzielnie, no ale czy on mnie śledził czy co? Powinnam się go bać, krzyczeć? Jeny…. Ubrałam kurtkę i próbując go ignorować wyszłam ze szkoły. Na Grunwaldzkiej go zgubiłam i cieszyłam się z tego, dopóki nie zobaczyłam jego niebieskiego citroena klasy: super zajebisty. Jechał za mną wolniutko.
-Tośka podwieźć cię? – spytał zatrzymując się i otwierając drzwi. Szłam dalej udając, że go nie widzę. Jeśli naprawdę mu zależy by iść ze mną niech nie myśli, że to będzie takie łatwe. On nadal jechał za mną. Nie miałam zamiaru ulec, ale zrobiło mi się go żal. Już miałam się zatrzymać i wsiąść do auta, ale opamiętałam się. Sebastian jechał za mną całe pół godziny. Byłam zszokowana. Aż tak mu zależało? Nie możliwe by Sebastian Wieczorek chciał iść na studniówkę z biedaczką. A jednak! To była prawda, choć nie potrafiłam w to uwierzyć. Serce mi trochę stopniało gdy Sebastian dojechał pod mój dom. Zaparkował auto i wysiadł z niego. Miałam czerwone z zimna ręce(mądra ja nie wzięłam rękawiczek z domu) więc zaczęłam w nie chuchać.  Sebastian podszedł do mnie. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Miał ciemne oczy, ciemne włosy postawione na żel, delikatną twarz bez żadnych skaz, uwydatnione kości policzkowe i zgrabny nos. No po prostu chodzący ideał. Za takiego chłopaka każda dziewczyna dałaby się pokroić, ale nie ja. Pozory mylą. Z zewnątrz piękny i idealny a w środku kawał drania, dupka i chama.
 -Straciłem przez ciebie więcej paliwa niż zwykle – powiedział z wyrzutami. Byłam na tyle kumata, że wiedziałam o co mu chodzi.
-Powiedz ile to ci oddam – rzuciłam i już otwierałam uliczkę gdy usłyszałam jak mówi
-Zaczekaj – powiedział zmienionym głosem . Przystanęłam ale się nie obróciłam – Możemy pogadać? – spytał. Uśmiechnęłam się  do siebie i odwróciłam. Nadal chuchałam w ręce. Nie chciałam zapraszać go do siebie ale przecież nie będziemy stać jak jakieś sieroty pod płotem. 
       Gestem wskazałam żeby szedł za mną. Weszliśmy na podwórku, gdzie  przy drzwiach wejściowych stała mała ławka. Usiadłam i czekałam teraz na jego reakcję i komentarze w stylu” co to za dom”, „jakaś ty biedna” jednak nic takiego nie nastąpiło i zaczęłam się zastanawiać czy to ten sam Sebastian Wieczorek stoi tu przede mną. To była jakaś chora sytuacja, że najbogatszy, najpopularniejszy i najprzystojniejszy chłopak w szkole jest na moim podwórku Ale chciał iść ze mną na tą studniówkę, więc dałam mu ultimatum, które- ku mojemu zdziwieniu – zaczął spełniać.

Sebastian
           Nie wiem, co się ze mną działo. Serce waliło mi jak młot, a ręce mimo zimna miałem spocone. Tośka i ja usiedliśmy na ławce pod blokiem. Chciałem iść z nią na tą głupia studniówkę. Chciałem udowodnić wszystkim a szczególnie jej, że potrafię się postarać. Wiem, że widziała we mnie bogacza i rozpieszczonego dzieciaka, bo taki byłem, ale intrygowała mnie swoim zachowaniem. Widziałem jak chucha z zimna w ręce. Było chłodno, a jej dłonie były całe czerwone. Wyciągnąłem ze swojej kurtki rękawiczki i podałem jej. Spojrzała na mnie zdziwiona i nie założyła ich. Musiałbym nie mieć serca, żeby pozwolić na to, żeby dalej marzła. Ująłem delikatnie jej dłonie i założyłem jej rękawiczki. Spojrzała na mnie z pode łba i ściągnęła z powrotem rękawiczki oddając mi je, ale ja nich nie chciałem.
-Słuchaj Tośka – zacząłem ale ona mi przerwała.
-Seba nie musisz się nade mną litować, naprawdę nie potrzebuje tego. – wypaliła a mnie zaskoczyła tymi słowami.
-Doceń, to że się staram – próbowałem przejąć inicjatywę. Naprawdę chciałem z nią iść. Nie była to litość, czy współczucie. Powiedziała do mnie „Seba”, co mi się bardzo spodobało. Brzmiało tak lekko w jej drżących z zimna ustach. Faktycznie było zimno i nawet mi to zaczęło przeszkadzać.
-Chodź – powiedziałem i wyciągnąłem do niej rękę. Spojrzała na mnie i prychnęła. Echś…. Czy ona naprawdę nie widzi, że się staram? Nie mogłem tego tak zostawić. Nie poddam się. Chwyciłem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą. Wsadziłem ją do auta. Była naburmuszona. Zapaliłem silnik i włączyłem ogrzewanie.
-I co teraz? Wywieziesz mnie do lasu, zgwałcisz i zostawisz na tym zimnie? – spytała mierzą mnie wzrokiem
-Z początku miałem taki zamiar, ale najbliższy las jest 3 km stąd. Więc zabiorę cię gdzie indziej – powiedziałem patrząc na nią z uśmiechem– Zapnij pasy, zadzwoń do mamy, że wrócisz później i zapomnij o jutrzejszym teście z matmy – rzuciłem jeszcze na luzie. Spojrzałem na nią. Wyciągnęła z kieszeni na maksa zużyty model Nokii i przyłożyła telefon do ucha.
-Halo?..... Diana, wrócę później… Skąd?.... Tak, z nim ale nic jej nie mów… Dobrze….. Pa – skończyła rozmowę a ja przyglądałem jej się bacznie. Miała puchatą ale wełnianą czapkę z pod której wystawały jej rude włosy, zielone tęczówki spoglądały przed siebie, a pokryta piegami twarz dodawała jej uroku. Jako pasażerka wydawała się taka inna niż w szkole. Była zamyślona ale i lekko uśmiechnięta. Włączyłem radio, by przerwać tą ciszę, która jakoś mi nie przeszkadzała. W radiu leciała jakaś łupanka. Tośka chyba nie lubi tej muzyki, stwierdziłem tak gdy zmieniła kanał, aż w końcu wyłączyła radio.
-Pozwoliłem ci? – spytałem starając się by mój głos zabrzmiał groźnie.
-Sama sobie pozwoliłam – odparła i wzruszyła ramionami.  
        Z Grunwaldzkiej odbiłem w Grochowską, potem Hetmańską aż w końcu w Głogowską gdzie był Park Wilsona i restauracja Villa Magnolia. Tośka zrobiła wielkie oczy, jakby nigdy nie widziała restauracji, ale ja wiedziałem, że tak naprawdę nigdy nie była w takim miejscu. Ja zaś tak i to nie raz. Starucha zabierała mnie tu za każdym razem, gdy miała jakieś „ważne” spotkanie, które okazywało się spotkaniem towarzyskim. Echś…. Jak ja nie lubiłem tych spotkań. Nadal nie lubię. Ale Villa Magnolia serwuje dobre jedzenie, więc pomyślałem, że zabiorę tu Tośkę. Gdy weszliśmy do środka, kelnerka była inna niż zwykle, co trochę mnie ucieszyło, bo nie zakablowała by starej. Odsunąłem krzesło by Tośka mogła usiąść.  Cały czas rozglądała się dookoła i nie mogła wyjść z zachwytu. Była jednocześnie oszołomiona i zachwycona tym widokiem. Usiadłem naprzeciwko niej by widzieć jej reakcję na ten luksus.
-Jak tu ładnie – powiedziała nie patrząc na mnie. Jednak gdy zajrzała do menu mina jej zrzedła. Spojrzała na mnie groźnie.
-Sebastian, ale… – zaczęła lecz jej przerwałem. Wiedziałem, że ceny ją zabiją, ale kwestią pieniędzy zajmowałem się ja.
-Bierz co chcesz i nie patrz na cenę – uśmiechnąłem się, ale po jej minie widziałem  że trochę się waha. W końcu jednak oboje wybraliśmy to samo. Cielęca, delikatna pieczeń z kopytkami i kurkami w sosie śmietankowo – koperkowym z glazurowaną marchewką. Nazwa mówiła sama za siebie. Do picia wzięliśmy sok a na deser lody z gorącą maliną.
-Kto wymyśla takie dania – powiedziała Tośka robiąc wielki oczy ze zdziwienia gdy kelnerka przyniosła talerz jedzeniem. Było tego naprawdę dużo. Gdzieś z głośników leciała muzyka. A my jedliśmy. Byliśmy tylko we dwoje. Z uśmiechem na twarzy spoglądałem jak dziewczyna wcina wszystko z apetytem. Chyba powoli się do mnie przekonywała. Nadal trzymała się na dystans, który wiedziałem, że po tym obiedzie na pewno zmalał.

P.S Dziękuje wam za 80 tys. wyświetleń i za miłe ostatnie komentarze <3

Rozdział pierwszy

Tośka
     3 i ostatnia klasa liceum. W końcu. Zimny styczeń dawał o sobie znać każdego dnia. Wracałam jak zwykle tą samą drogą do domu, a konkretniej na ukochane osiedle Kwiatowe. Było to miejsce, które kochałam jak żadne inne. Tu się urodziłam i wychowałam. Tu było całe moje życie. Ze szkoły do domu nie miałam daleko. Raptem pół godziny drogi, więc chodziłam na piechotę. VI Liceum Ogólnokształcące  im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, profil przyrodniczy – to było główne miejsce mojego życia. W miejscu tym spędzałam ostatnio więcej czasu niż w domu. Wiadomo matura, trzeba się przygotować. Zostawałam więc po lekcjach na wszystkich możliwych dodatkowych zajęciach. Chciałam iść na wymarzone studia, więc musiałam mieć dobre wyniki. Nigdy się dobrze nie uczyłam, ale od dziecka marzyłam o studiowaniu turystyki i rekreacji. Było tyle liceów, wiec czemu wybrałam to? Ze względu na tatę. Jego marzeniem było, bym skończyła tą szkołę z najlepszymi wynikami. Wspominał mi o tym wiele razy, nim…. Nim to się stało. Tata zaginął 10 lat temu. Kawał czasu, a ja od tej pory nie wiem czemu to zrobił. Dziś mama pojechała załatwiać jakieś papiery do urzędów. Chciała by tata został uznany oficjalnie za zaginionego. Bo za zmarłego został uznany 5 lat temu. Zamiast to za jednym zamachem załatwić to polskie prawo jak zwykle robi problemy. 
   Chłodny wiatr owiewa moje policzki. Idę Grunwaldzką i zastanawiam się co zrobić ze studniówką. Wiadomo, że trzeba iść, ale też trzeba mieć z kim iść. Nie żebym nie miała kogoś na oku, bo w szkole roiło się od chłopaków, ale większość z nich już miała partnerki. Zaczęłam się zastanawiać z kim pójdzie czwórka najbogatszych chłopaków w mojej szkole. Byli tacy, uwierzcie mi że byli. Ja nie miałam nic do tego. Mojej rodzinie się nie przelewało, ale wolałam to niż bycie bogatym, rozpieszczonym bachorem, tak jak oni. Może trochę przesadzam, ale taka jest prawda. 
     Sebastian, Jake, Arek i Wiktor – ta czwórka panowała w szkole. No, nie dosłownie ale po części tak było. Mieli wiele przywilejów i żadnych obowiązków, tylko dlatego, że ich rodzice co miesiąc wpłacali dość duże kwoty na konto szkoły. Na moje nieszczęście – bo inaczej tego nie można nazwać – Sebastian i Jake chodzili ze mną do klasy. Arek i Wiktor byli bodajże na profilu chemicznym.  Naprawdę nic do nich nie miałam. Byli mi obojętni. Przez całe 3 lata szkoły. Wiedziałam, że jak ktoś z nimi zadrze ma przechlapane, dlatego trzymałam się na uboczu, niczym się nie wyróżniając. Przez chwilę wyobraziłam sobie jak Sebastian zaprasza mnie na studniówkę, ale trąbiące na mnie auto gdy przechodziłam na czerwonym wyrwało mnie z tych myśli. Matka  Sebastiana prowadziła kancelarię prawniczą  a na dodatek była dyrektorem jakiejś wielkiej firmy znanej na całym świecie i chciała by Seba też szedł w jej ślady, jednak z tego co słyszałam od ludzi, on się zbuntował i nie chciał zostać prawnikiem, tylko geologiem. O zgrozo. Jeśli znów miałabym go widywać na uczelni chyba bym nie wytrzymała. Jake był Amerykaninem, którego babcia mieszkała w Polsce. Znudzony amerykańskim stylem życia zapragnął odwiedzić babcię i już tu został. Rodzice Arka  to wykładowcy na Uniwerku. Mama uczyła koreanistyki, tata filologii japońskiej. Wiktor chciał być lekarzem, chirurgiem. Nie wiem czy chciał tego sam z siebie, czy rodzice – szanowana pani ginekolog i szanowny pan internista – go do tego zmusili. Skąd o tym wiedziałam? Wszyscy w szkole o tym wiedzieli. Wystarczyło, że jedna osoba się dowiedziała z jakiegoś źródła i na następnej przerwie wiedziała cała szkoła. 
      Na Grunwaldzkiej odbiłam w Malwową i już byłam prawie w domu, gdyż mieszkałam na ulicy Żonkilowej. Eh.. tak bym chciała w końcu znaleźć kogoś kto pójdzie ze mną na tą studniówkę. Przytłoczona brakiem partnera przyspieszyłam kroku i po chwili byłam już w domu. Mama w pracy, siostra Diana –bliźniaczka – w szkole. Odgrzałam sobie obiad i zasiadłam do książek. W przedpokoju zobaczyłam teczkę z papierami w sprawie taty. Otwarłam ją. Przebiegłam oczami po tekście by znaleźć to czego szukałam. „Tadeusz Milewski został uznany za zaginionego”. Odetchnęłam z ulgą. Mamie tak bardzo na tym zależało i w końcu jej  starania do czegoś doprowadziły. Zabrałam książki do swojego pokoju i wertując geografię na poprawkę zapomniałam o całym świecie. Nie przypuszczałam, że jutrzejszy dzień zmieni całe moje życie, na zawsze.

Sebastian
     Starucha nie dawała mi  żyć. Każdego dnia było to samo. „Idź na prawnika”, „zostań prawnikiem”. Miałem tego dość. Nie chciałem prowadzić takiego życia jak ona. Nigdy nie miała dla mnie czasu, nawet gdy byłem mały. Nie obchodziłem jej i jeszcze chciała mi zjebać życie. W sumie już to zrobiła. Byłem sam z tym wszystkim. Dobrze jednak, że poznałem Arka, Wiktora i Jake’a. Gdyby nie oni, cholera nie wiem kim bym się stał. Byli tacy sami jak ja. Mieli kasy jak lodu, prawie nie widywali rodziców. Skąd ja to znam. Od początku liceum trzymałem z nimi sztamę i wyszło mi to chyba na dobre. Szkoła była nasza i mogliśmy robić w niej wszystko, dosłownie wszystko. Skoro moja matka i starzy chłopaków płacili tej szkole to tak jakby była nasza. Chciałem iść na studia geologiczne. To lubiłem, dlatego poszedłem na profil geograficzny, razem z Jakie’m. Wiktorowi zamarzyło się bycie lekarzem, ale on miał to chyba we krwi, matka ginekolog, ojciec internista. Arek sam nie wiedział co ze sobą zrobić, ale będą  na profilu chemicznym  doszedł do wniosku, że zostanie chemikiem i wynajdzie lekarstwo na raka. Mądry plan, naprawdę.  
    40 osób w tej klasie, z czego 20 dziewczyn a ja nie miałem z kim iść na studniówkę. Nie wiem czy to dlatego, że byłem za przystojny czy za inteligentny. „Zadufany w sobie” – usłyszałem kiedyś od jednej z dziewczyn. Nie było to prawdą, ale znałem siebie. Wiktor mi kiedyś wygarnął, że jestem chamski, wredny i bezczelny. Może to i prawda, ale mogłem mieć wszystko, nawet każdą dziewczynę. Gdy jednak szczegółowo przyjrzałem się dziewczynom z klasy, wyszło na to, że każda leci na moją kasę. Prawie każda. Tylko ona jedna była na mnie obojętna. No serio, jak można ignorować  mnie, Sebastiana Wieczorka? To była Tośka Milewska – zwyczajna dziewczyna w niezwyczajne  szkole dla prawie bogaczy. Co ona tu robiła nie miałem pojęcia, ale na pewno nie przyjęli jej ze względu na zamożność czy status społeczny. Zaintrygowała mnie. Nie była moją fanką, nie piszczała na mój widok, nie lepiła się do mnie. Tylko czemu? Sprawdziłem kiedyś  jej teczkę. Była biedaczką. Przeszły mnie ciarki. Nie miałem nic do biedaków, ale nadal nie rozumiałem  co ona robi w tej szkole. Dowiedziałem się, że jej matka pracuje jako sprzątaczka na lotnisku, ojciec zaginął, a siostra się uczy. Ale końcu znalazłem to czego szukałem. „Przyjęta do szkoły za zajęcie pierwszego miejsca w ogólnopolskim konkursie geograficznym, za projekt „Poznań – niesamowity świat ”. No proszę, więc za to tu jest. Nie potrzebowałem nic więcej wiedzieć.  A jednak potrzebowałem partnerki na studniówkę. I cały czas tylko ona przychodziła mi do głowy. Wiedziałem, że wyjdę na debila, głupka i palanta przed całą szkołą ale co mogłem innego zrobić. Starucha mnie zabije jeśli się dowie, co odwaliłem, bo ona oczywiście by mi zaraz jakąś córeczkę któregoś z prawników sprowadziła.
      Siedziałem z chłopakami  na stołówce gdzie mieliśmy stałe miejsce. Rozglądałem się wokół wypatrując wzrokiem szarej myszy Tośki. Przyszła. Ubrana w trampki, dżinsy, biały T-shirt, z rudymi włosami związanymi w kucyk zajęła miejsce przy jednym ze stolików. Sama. Zawsze siedziała sama. Przedtem nie zwracałem na to uwagi, ale teraz to sobie uświadomiłem. No w sumie jej się nie dziwię, bo o czym ona by gadała z tymi rozpuszczonymi panienkami? Zrobiło mi się jej szkoda. Wstałem ze swojego miejsca w loży. Wszyscy spojrzeli na mnie, jak zawsze, jakbym był jakimś bogiem. Skierowałem się w jej stronę. Serce waliło mi jak młot, żołądek podchodził do gardła, ręce mi się  pociły. Denerwowałem się jak nigdy w życiu. Może dlatego, że bałem się że mnie odrzuci. Byłem sławny i popularny, miałem kasę i przyjaciół, ale bałem się i nadal się boję odrzucenia. Boję się miłości, bo nie potrafię kochać. Cała szkoła śledziła moje kroki. Nawet chłopaki nie wiedzieli co knuję. Tośka czytała gazetę, wiec nie widziała jak idę w jej stronę.  Jadła kanapkę przerzucając strony. Słysząc szepty na stołówce podniosła głowę. Stanąłem przed nią i uśmiechałem się jak głupi. Widziałem, że ona też jest zdenerwowana i speszona. Spojrzałem w jej oczy. Były… ładne. Jasno zielone tęczówki pasowały do jej rudawych włosów. Stałem jak kołek, bo głos jakby mi odebrało.
-Cccoś sssię ssstało? – spytała drżącym głosem. Czyżby się mnie bała?
-Pójdziesz ze mną na studniówkę? – spytałem najspokojniej  i najłagodniej jak potrafiłem. Przestała jeść i w końcu spojrzała na mnie. Podniosła się z miejsca i opierając dłonie na stole powiedziała:
-Myślisz, że należę do grona twoich fanek? I, że pójdę z tobą bo ty tak chcesz? Skoro tak bardzo chcesz iść ze mną na tą studniówkę udowodnij to -posłała mi lodowate spojrzenie.
Wzięła tackę z jedzeniem i odeszła. Stałem jak wryty nie wiedząc co zrobić. Zrobiłem z siebie pośmiewisko przed całą szkołą. Biedaczka mi odmówiła. Zamiast mi być wdzięczną, że ją zaprosiłem ona mi odmawia. Cała szkoła teraz będzie o tym mówić przez najbliższy tydzień.  Zrezygnowany wyszedłem ze szkoły. Postanowiłem, że nie dam się tak łatwo. Skoro chce do dowodu, to jej go dam. Udowodnię jej to tak bardzo, że będzie musiała się zgodzić.

P.S Tadam! I mamy nowe opowiadanie :) Mam nadzieję, że również wam się spodoba :)

POŻEGNANIE

W oczekiwaniu na nowe opowiadanie zapraszam was na
 http://anylkaa.blogspot.com/

Nie wiem od czego mam zacząć, bo żadne słowa w pełni nie opiszą tego co chcę wam przekazać. 
Więc może od początku. 2 sierpnia 2011 z obawami napisałam i opublikowałam pierwszy post.
I choć nie było natychmiastowej reakcji, to nie przeraziło mnie to i pisałam dalej. 
Post za postem  i tak zaczęłam się rozwijać. Wasze komentarze- z początku skromne liczby- dawały mi taką mini nadzieję, że ktoś to czyta. Nie wiem kiedy nastąpił  ten przełom dzięki któremu zyskałam nowych czytelników, wiele miłych komentarzy i liczbę wyświetleń o której nawet nie śniłam.
Wszystko dzięki wam. To wasze słowa sprawiły, że pisałam dalej.  I choć były momenty gdy mnie hejtowano, to wy mnie broniliście i byliście ze mną gdy was potrzebowałam. Jestem wam tak bardzo wdzięczna, że gdybym mogła pojechałabym do każdego z was, żeby wam osobiście podziękować. 
Historia Any i Maxera powstawała w mojej głowie w lipcu 2011 i nigdy, ale to nigdy nie przypuszczałam, że moje strasznie amatorskie opowiadanie będzie miało tylu czytelników. 
Nawet nie wiecie jak ciężko było mi podjąć decyzję o skończeniu tego opowiadania, bo bardzo się do niego przywiązałam i z tego co widzę nie tylko ja :) Doszłam do wniosku, że dłuższe przeciąganie fabuły nie wyjdzie nikomu na dobre. Żegnam się więc z czytelnikami  "Nie mam w planach miłości". 
Ale nie kończę z pisaniem, nie potrafiłabym tak po prostu przestać. Zresztą muszę mieć jakieś zajęcie, żeby nie zwariować. A mam naprawdę mnóstwo pomysłów, których jednak nie jestem w stanie ogarnąć, bo co chwila wymyślam nowe wątki, które chwilę później wydają mi się oklepane xD
Ale na rezultaty musicie poczekać. Dalsze opowiadanie będę pisała cały czas tutaj, bo nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa.
Tyle rzeczy miałam napisać w pożegnalnym poście, ale teraz mam kompletną pustkę w głowie...
Pytacie mnie kiedy pojawi się nowe opowiadanie.  A więc na 99,99% już 10 grudnia(poniedziałek) będziecie mogli zapoznać się z moją nową twórczością. Oczywiście jeśli do tej pory dziewczyny z szablonarni wykonają dla mnie nagłówek :)
Na dzień dzisiejszy mam 932 komentarze *-* i  ponad 77 tys. wyświetleń.
A na koniec, po raz kolejny wam dziękuje, dziękuje i jeszcze raz DZIĘKUJE!  I do napisania wkrótce ;*
ANYLKAA

EPILOG

3 MIESIĄCE PÓŹNIEJ

-Naprawdę Any  nie powinnaś tyle kupować ciuchów – karciła przyjaciółkę Nanumi i razem wybuchły  śmiechem. Odkąd zespół wydał płytę stał się jeszcze bardziej sławny niż na początku. Tłumy fanów czekały na nich każdego dnia pod wytwórnią i hotelem. Wydanie płyty gwarantowało im również więcej pieniędzy a co za tym idzie dostatnie życie.
-Maxer już wie kiedy wraca? – spytała Ayu dołączając do nich z tacos na talerzu.
-Nie. Ale na pewno nie przyleci w tym miesiącu. A szkoda bo myślałam, że pojedziemy do Cancun na festiwal.
-Słyszałam, że Maite i matka Maxera zostały aresztowane – odezwała się Nanu a widząc zdziwione miny przyjaciółek mówiła dalej – Ta dziewczyna, która ci wtedy podała zatrutą wodę zdecydowała się zeznawać i wszystko wyśpiewała. No i obie teraz siedzą w areszcie. Ponoć żaden prawnik nie jest w stanie im pomóc, bo mają przeciw nim poważne dowody. Dobrze im tak. W końcu dostały za swoje.
-Ciekawe jak Maxer na to zareaguje. To przecież jego matka – powiedziała Any biorąc tacos od Ayu.
-Nan kiedy wyjeżdżacie? – spytała Ayu.
-Pojutrze. Shawn poszedł załatwiać bilety. Chcę zrobić rodzicom niespodziankę w dniu ich rocznicy ślubu. Ale nie wiem jak ja wytrzymam w Pekinie bez was – położyła się na łóżku Any i wpatrywała się w jeden punkt.
Cały zespół dostał  dwa tygodnie wolnego. Nanumi i Shawn wyjeżdżali do Pekinu a  Ayumi i Martin mieli lecieć do Stanów.
-Jeny! Ayu skąd masz te tacos? Są świetne – powiedziała Any – A właśnie. Rozmawiałam wczoraj z Teku na Skypi’e
-I co? Gdzie oni w ogóle są? Mam nadzieję, że Lea nie zabrała go w jakieś ponure miejsce.
-Mówił, że są w Australi i podziwiają misie koala. Jak ja wam zazdroszczę. W ogóle jak wy możecie mnie tu samą zostawić. Umrę z nudów – zaczęła narzekać Any. Przyjaciele wyjeżdżali a ona miała zostać sama.
-Napiszesz nowe piosenki na najbliższe trzy płyty albo zacznij pisać książkę – za te słowa Any rzuciła w Nan swoją ulubioną bluzką – Ej no co. Any a wiesz co u Shujiego?
Rudowłosa spojrzała na przyjaciółkę i zgromiła ją wzrokiem, za poruszenie tego tematu.
-Hiro powiedział, że wrócił do Tokio zaraz po premierze płyty. Zresztą….
Any nie dokończyła bo usłyszała dzwonek do drzwi. Szybko je otworzyła i oniemiała gdy w drzwiach zobaczyła Maxera trzymającego za rękę pięcioletnią już Lisę. Dziewczynka rzuciła się Any w ramiona a potem do nich dołączył Maxer tuląc je obie.
-Ooooo… Są tacy słodcy – powiedziała Nanu do Ayumi gdy obie z boku obserwowały tą scenę.
-Miałeś wrócić za miesiąc – rudowłosa była zaskoczona widokiem chłopaka i córki – I jak udało ci się zabrać Lisę?
-Nie mogłem wytrzymać bez ciebie. A Lisa. Pomyślałem, że ucieszysz się na widok córki – pocałował ją – I mój.
Any próbowała opanować łzy wzruszenia ale nie potrafiła. Miała przy sobie dwie najważniejsze dla niej osoby i teraz tylko to się liczyło. Nie potrzebowała nic więcej. Ważne, że miała tą dwójkę.
-Kocham cię Maxer.
-A ja ciebie Any.
Złączyli swe usta w gorącym i namiętnym pocałunku na jaki czekali od miesięcy. Teraz, gdy już byli razem nic nie stawało im na przeszkodzie żeby być razem, bo teraz liczyła się tylko ta chwila w której ich usta się złączyły się w pocałunku, chwila w której Any znów poczuła  że żyje mając przy sobie ukochanego Maxera i swoją córkę.

~KONIEC~

`Rozdział 159` - Ostatni

Any wróciła do apartamentu Nanu i w swoim pokoju rzuciła się z płaczem na łóżko. Przed oczami cały czas miała smutne i pełne bólu spojrzenie Shujiego. Jego zasmuconą twarz i mokre od łez policzki. Wiedziała, że  go skrzywdziła choć na to nie zasłużył. I mimo, że Japończyk oddał jej swoje serce ona nie potrafiła go przyjąć. Skuliła się w kłębek na swoim łóżku, ale nie poleżała tak długo, gdyż do pokoju wparowały Nanu i Ayu z wesołymi uśmiechami na twarzach. Szybko jednak zauważyły, że z Any jest coś nie tak. Rudowłosa ukradkiem otarła łzy, ale dziewczyny zdążyły dostrzec, że płakała. Usiadły obok niej i przytuliły ją. I choć nie wiedziały co się stało, były pewne, że Any i tak im powie.
-Co się stało? – spytała Ayu głosem tak miłym i spokojnym, że przyjaciółka trochę się zaczęła uspokajać.
-Ja… Zostawiłam go…Zerwałam z nim – Any była tam przygnębiona, że nie była w stanie powiedzieć nic więcej.
-Z kim? Any kogo zostawiłaś? – spytała tym razem Nan.
-Zerwałam z Shujim – odpowiedziała i do oczu znów zaczęły jej napływać łzy.
Ayu i Nanumi spojrzały na siebie zaskoczone i przez chwilę nie wiedziały co powiedzieć.
-Zerwałaś z Shujim? – powtórzyła w formie pytania Nan – Powiedz, że sobie żartujesz.
-Nie Nanu. Zrobiłam to, co powinnam już dawno zrobić. To była moja decyzja. Musiałam to zrobić. Zrozumcie mnie – powiedziała błagalnie patrząc na przyjaciółki.
-Jeden powód dla którego to zrobiłaś. Podaj nam jeden powód Any – powiedziała znów Nanu.
-Wiesz jak on cię kochał? Szalał za tobą. Kochał cię tak jak Maxer nie potrafił. Wszyscy widzieli jak dzięki niemu wracasz do życia. Byłaś taka wesoła i radosna, gdy się spotykaliście – mówiła Ayu spoglądając na Any – Co takiego się wydarzyło, że podjęłaś tą decyzję?
-Nie kocham go i nigdy nie kochałam – odpowiedziała bawiąc się końcówkami włosów, byle uniknąć ostrych spojrzeń przyjaciółek.
-Any – Nanu była wstrząśnięta wyznaniem przyjaciółki.
-Co Any?! Czy wy naprawdę nic nie rozumiecie? –  gwałtownie zerwała się z łóżka i podeszła do okna spoglądając na rozległe miasto - Nie potrafię kochać nikogo prócz Maxera. Jemu jestem przeznaczona i tylko jego umiem kochać. Choćbym spędziła dziesięć lat z Shujim nigdy, rozumiecie nigdy bym go nie pokochała. I proszę was, zrozumcie mnie. Mam tylko was – głos znów jej się załamał, a do oczu zaczęły napływać łzy.
Nanu i Ayumi podeszły do niej i przytuliły ją. Wiedziały, że rudowłosa kocha Maxera, ale nigdy by nie pomyślały, że ta miłość jest tak silna. Przyjaciółki czasem zazdrościły Any tak silnej więzi z Maxerem.
-Rozumiemy. Nie można nikogo kochać na siłę – spokojny głos Ayu uspokajał rudowłosą.
-Nie mogłaś się zmusić do kochania – Nan bardzo mocno przytuliła przyjaciółkę.
-Dziękuje wam. Naprawdę nawet nie wiecie jak wasze słowa mi pomagają – Any posłała nikły uśmiech do swoich przyjaciółek.
-Jasne, że wiemy. Dlatego zabieramy cię na zakupy. To ci poprawi humor – potrząsając wesoło głową dodała Nanu.
                             Damski wypad do Galerii okazał się świetnym pomysłem. Dziewczyny buszowały w sklepach i bawiły się w najlepsze. Gdy odwiedzały perfumerie lub drogerie dostawały – jako gwiazdy – darmowe próbki różnych kosmetyków. Tylko nieliczna grupka fanów chodziła za nimi i śledziła każdy ich ruch, ale im to nie przeszkadzało. Zachowywały się naturalnie i świetnie się bawiły. Any poczuła się lepiej, choć to co zrobiła Shujiemu nadal ją bolało. Po powrocie do hotelu zastały tam chłopaków, którzy jak zwykle grali na konsoli, ale coś było nie tak bo byli tylko Shawn i Martin. Brakowało Rimskiego, jak zawsze.
-Gdzie Maxer? – spytała Nanu widząc, że Any się martwi ale boi się spytać.
-Nie wiem. Rano wyszedł i powiedział, że nie wie czy jeszcze kiedykolwiek wróci – opowiedział Martin nie odrywając wzroku od ekranu telewizora do którego była podłączona konsola.
Ayu wzruszyła ramionami i poszła się przebrać. Any stała nieruchomo. Wpatrywała się w Martina i powtarzała w myślach to co usłyszałaI powiedział, że jeszcze nie wie czy kiedykolwiek wróci”. Nagle zaczęła rozumieć sens tych słów. „Maxer wyjechał. Powiedział, tak i wyjechał. Nie pożegnał się z nami, bo nigdy nie lubił pożegnań. Wyjechał. Zostawił mnie tu samą… I po prostu wyjechał” – myśli rudowłosej krążyły tylko wokół tego tematu.
-On wyjechał – powiedziała i wiedziona instynktem poszła do swojego pokoju. Od razu rzuciła jej się w oczy złożona na pół kartka. Podniosła ją. Poznała koślawe pismo Maxera i zaczęła czytać.
„Najdroższa Any” – już te słowa sprawiły, że do oczu zaczęły napływać jej łzy.
„Jeśli to czytasz to znaczy, że jestem już w samolocie do Hiszpanii. Wiesz jak nie lubiłem pożegnań dlatego nic nikomu nie powiedziałem. Chciałem uniknąć łez. Zacznę nowe życie w Madrycie, dzięki Tobie. Uwolniłaś mnie od Maite i będę Ci do końca życia za to wdzięczny, nawet jeśli nasze drogi już nigdy się nie zejdą.” – Any urwała by otrzeć mokre od łez oczy – „Pamiętasz jak zabrałem Cię nad zatokę po raz pierwszy? Byłem tam wcześnie rano. Nic się nie zmieniło od czasu naszej ostatniej tam wizyty. Będę to miejsce pamiętał, jakby było znakiem naszej miłości. Nigdy nie chciałem Cię skrzywdzić. NIGDY. Nigdy nikogo nie pokocham tak bardzo jak Ciebie, nigdy nie spotkam drugiej takiej dziewczyny jak ty. Zawsze będę Cię kochał. ZAWSZE. Proszę, pamiętaj o tym gdy mnie już tu nie będzie. Zawsze będę Cię kochał, nie zapominaj o mnie. Mam nadzieję, że ułożysz sobie życie z Shujim bo tylko on jest w stanie dać Ci to, czego ja nie potrafiłem. Nie potrafiłem zapobiec temu co nas skłóciło, choć to wszystko to moja wina. PRZEPRASZAM CIĘ za wszystko co złe, za to że zniszczyłem nasz związek, za to że cierpiałaś przeze mnie, za to że nie potrafiłem dać Ci szczęścia. KOCHAM CIĘ I NIGDY NIE PRZESTANĘ. Maxer” – strugi łez spływały po policzkach Any. Trzymając list w ręce uświadomiła sobie, że straciła Maxera, jedynego człowieka którego kochała. Ale gdzieś w jej małym serduszku zatliła się nadzieja, że może jeszcze nie jest za późno. Biegiem wróciła do salonu i zaczęła szukać kluczyków od auta Maxera. Martin, Shawn i Nan spoglądali na nią zaskoczeni jej zachowaniem.  Gdy znalazła to czego szukała, szybko założyła buty i chciała wyjść by zatrzymać Maxera, gdy Nan spytała.
-Boże Any! Stało się coś?
-List w moim pokoju – wymamrotała tylko i wyszła.
Nanu poszła do jej pokoju, przeczytała list i nie mogła uwierzyć, że Maxer to zrobił.
-Wyjechał. Wy debile! Pozwoliliście mu wyjechać! – krzyczała na chłopaków.
-O czym ty mówisz? – spytał Shawn
-Maxer wyjechał! – krzyknęła i popędziła za Any z nadzieją, że jeszcze ją złapię.  Martin, Shawn i Ayu nie tracąc czasu złapali taksówkę i również pojechali na lotnisko.
-Maxer poczekaj na mnie. Proszę poczekaj – powtarzała rudowłosa pędząc jak szalona po ulicach miasta łamiąc przy tym nieskończoną ilość przepisów. Ale w tym momencie jej to nie obchodziło. Liczył się tylko on. Liczył się tylko Maxer. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Gdy dojechała na lotnisko zaparkowała byle gdzie i nie zamykając auta pobiegła do hali odlotów z nadzieją, że nie jest za późno. Wśród masy ludzi nie dostrzegła Maxera i już miała odpuścić, gdy zobaczyła przyjaciół idących w jej stronę.
-Już za późno. Straciłam go – wyszeptała kryjąc twarz w dłoniach i pozwalając łzom spływać po jej twarzy. Shawn nie tracąc czasu wpadł na pewien pomysł. Złapał Any za rękę i mimo jej oporu zaciągnął ją do pomieszczenia, gdzie są ogłaszane odloty i przyloty samolotów.
-Kto was tu wpuścił? – spytała jedna z kobiet zaskoczona widokiem przyjaciół.
-Zespół „Amigos” się kłania. Musi nam pani pomóc. Chłopak tej dziewczyny  - Shawn pokazał na zapłakaną rudowłosą – Właśnie ma wylecieć. Ale on nie może tego zrobić. Oni muszą ze sobą porozmawiać. Niech pani pomoże – Shawn spojrzał na kobietę tak błagalnym wzrokiem, że ta się zgodziła.
-Dobrze, ale tylko dlatego, że jesteście sławni. Macie pięć minut – powiedziała gromiąc Chińczyka spojrzeniem.
Shawn spojrzał na zasmuconą i zdenerwowaną Any, która nie wiedziała już co ze sobą zrobić.
-Any zrób to. To twoja jedyna szansa! – przytulił ją i podał jej mikrofon, przez który całe lotnisko będzie ją mogło słyszeć. Any wzięła kilka głębokich wdechów i nie przestając płakać zaczęła mówić:
-Maxer proszę nie opuszczaj mnie. Nie opuszczaj mnie. Obiecałeś zawsze mnie chronić, więc chociaż tą obietnicę spełnij.
Tłumy ludzi zaczęły słuchać słów Any. W jednej chwili chaos na lotnisku zniknął i teraz wszyscy rozglądali się skąd dochodzi głos i do kogo jest skierowany. Maxer właśnie przechodził przez bramkę gdy usłyszał głos dziewczyny. Jej słowa nie pozwalały mu iść dalej. Strażnik rzucił mu tylko przelotne spojrzenie, gdy chłopak wycofywał się z kolejki.
-Gdybyś tylko powiedział, że wylatujesz, nie musiałabym tego robić. Jeśli mnie słyszysz, proszę wróć – mówiła rudowłosa aż w końcu głos jej się załamał. Upadła na podłogę i zaczęła płakać. Nan podeszła do niej i wyszeptała tylko” Salvame”. Any na chwilę się ocknęła i zaczęła śpiewać piosenkę, którą tak bardzo lubiła.
-Ocal mnie od samotności, ocal mnie od zapomnienia… - delikatny głos dziewczyny roznosił się po całym lotnisku. Maxer biegł jak szalony byle by odnaleźć dziewczynę. Jednak lotnisko było tak duże, że często się gubił.
Any stracił już nadzieję, że Maxer się pojawi. Oddała kobiecie mikrofon i z bezsilności i nadmiaru uczuć które się w niej skumulowały zaczęła płakać. Ayu i Nanu ulękły obok niej, by ją pocieszyć ale w tej chwili tylko widok Maxer mógł ją pocieszyć.
Zdyszany Maxer w końcu odnalazł Any. Spojrzał na Shawna, Martina, Ayu i Nan i posłał im krótkie uśmiechy. Dziewczyny odeszły od Any pozwalając Rimskiemu się do niej zbliżyć.
-Będziesz się tak mazgaić? – rudowłosa usłyszała znajomy, pełen ciepła i miłości głos. Powoli podniosła głowę i zobaczyła radosną twarz chłopaka.
-Maxer?! Maxer to naprawdę ty? – zaczęła dotykać twarzy chłopaka by upewnić się, że to on. Spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami, a on spoglądał na nią. Maxer pomógł jej wstać i przytulił ją.
-Tak bardzo za tobą tęskniłem – wyszeptał jej do ucha.
-Ja za tobą też – odpowiedziała mu – Nie zostawiaj mnie nigdy więcej.
-Nie zostawię, ale teraz wiesz, że muszę tam lecieć.
Radość Any szybko zniknęła dziewczyna znów spochmurniała. Maxer ujął jej twarz w swoje dłonie.
-Słuchaj mnie uważnie. Muszę tam lecieć. Ale wrócę. Obiecuje ci to – zmusił ją by spojrzała mu w oczy – Poczekasz na mnie?
Any zagryzła wargi, chcąc potrzymać chłopaka w niepewności. Jej serce tak bardzo się radowało, gdy zobaczyła Maxera, gdy go dotknęła i przytuliła.
-Poczekam – odpowiedziała i namiętnie go pocałowała.

P.S I to już ostatni post... Szczęśliwe zakończenie na które czekaliście. W piątek pojawi się jeszcze epilog, więc czekajcie :)